Ostatnio w końcu udało mi się dotrzeć do biblioteki, aktywować moją kartę i wyjść stamtąd ze stosem książek. Ponieważ jestem na etapie przygotowywania podcastu na temat Amsterdamu, szukałam książek na ten właśnie temat. Ale kiedy wpadłam w zaułek pod tytułem “klasyka literatury niderlandzkiej”, nie opierałam się zbyt długo i zaczęłam grzebać. W ręce wpadła mi angielska wersja “Onpersoonlijke herinneringen” Fransa Coenena. Po angielsku tytuł brzmi “The house on the canal”, a więc znowu Amsterdam. Wzięłam.
Jest to ostatnia powieść Fransa Coenena, wydana po jego śmierci. Miejscem akcji jest muzeum Willet-Holthuysen, w którym autor pracował jako kurator przez prawie 40 lat. Napisana jest w nurcie naturalistycznym, chociaż styl zawiera różne elementy. Jednym z głównych bohaterów jest dom. Mamy tu nawet delikatny motyw gotycki – wątek domu, niszczącego swoich mieszkańców, doprowadzającego mężczyzn do alkoholizmu.
Pod fikcyjnymi nazwiskami – Abraham Le Roy i Louise Diefenbach – kryją się prawdziwe postaci, mieszkające w tym domu – Abraham Willet i Sandrina Louisa Geertruida Holthuysen. Nie jest to jednak powieść biograficzna. Coenen wykorzystuje pamiętniki Holthuysena i szczegóły z ich życia dopóty, dopóki pasowały do jego wizji tragedii. Reszta to fikcja literacka.
Filozoficznie – dla mnie – jest to powieść niestety bardzo aktualna. Dominuje determinizm czyli pogląd, że naszym życiem rządzą związki przyczynowo-skutkowe, a wolna wola jest albo mało istotna, albo w ogóle jej nie mamy. Abraham to znudzony życiem słaby psychicznie człowiek, który ma tendencje do autodestrukcji i poślubia Louise dla jej pieniędzy. Ona z kolei jest przygnieciona swoim PCOS i wynikającym z niego lekko męskim wyglądem. Całe życie się izoluje, poślubia faceta dla przykrywki normalności a wstyd, związany z ciałem powstrzymuje ją od szukania opieki medycznej w czasie choroby.
Fajnie jest poczytać o życiu arystokracji w Amsterdamie w XIX wieku, ale to jest przede wszystkim opowieść o ludzkim nieszczęściu. O tym, że ciągle uginamy się pod ciężarem kanonów, płacąc za to własnym szczęściem. Dobija mnie to, bo dzisiaj jest niewiele lepiej.
Jest to opowieść o powierzchownych relacjach, dopasowaniu do norm społecznych, szukaniu prawdziwej przyjaźni w towarzystwie zwierząt. O wstydzie związanym z fizycznością, o samotności. O tym, że można mieć wszystko, a jednocześnie nie mieć nic.
Nie wiem, komu poleciłabym tę książkę. Ja jestem totalnym nerdem obecnie i czytam wszystko po kolei. Jeśli lubisz naturalizm, determinizm – śmiało.
Dom Willet-Holthuysen jest dzisiaj muzeum przy Herengracht.